Milczałam. Nie wychodził.
-Zapomniałeś gdzie są drzwi?
-Yyyy....
-Wyjdź. Mam ciebie powoli dość.
-No dobrze.... Cześć....
Nie odpowiedziałam. Pff... Będzie mi jeszcze gitarę zawracał. Czułam się jak drzewo podczas huraganu. U-L-E-G-L-E. Czyli źle. Wściekłam się na samą siebie. Wyszłam na dwór, zaczęłam zbierać zeschłą trawę, rwąc ją ze wściekłością. Wzięłam jedną ze skór i uszyłam kukłę-wilka. Napchałam tam słomy i trawy. Zszyłam brzuch i nabiłam na pal, tak, aby stała. Wzięłam miecz. Przećwiczyłam kilka ciosów. Cięcie z przewrotu, z półobrotu, podcięcie łap z przeturlania. Ostatecznie, zakończyłam sesję twutaktem w brzuch. Poczułam ulgę. Lepiej, o wiele... Był to nawet niezły pomysł. Szkoda tylko, że tak mało zaawansowany... Można by to jakoś udoskonalić... Tak aby też wykonywały ruchy bronią. Ale nad tym się pomyśli. Sprzątnęłam słomę z ziemi. Wspięłam się na drzewo i klapnęłam na plecy. Kaptur zsunął się. Naokoło mnie latały błękitne świetliki. Nie były to zwierzęta, tylko magiczny pył. Poczułam równowagę. Po raz pierwszy od czasu przybycia tu.
<Kriss?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz