Zaprowadził mnie do jaskini z pięknymi drzewami. Nie była ogromna, ale dosyć duża. Podziękowałam mu i zaczęłam się rozpakowywać. Na półce skalnej położyłam stare, magiczne zwoje i zapas moich strzał. Na gałęzi jednego z drzew zawiesziłam łuk. Nie były to ogromne rośliny-stojąc na dwóch łapac sięgałam ich korony. Postanowiłam wyszlifować sztylety. Zajęło mi to trochę czasu, ale się opłaciło. Zpenetrowałam zasoby mojej jaskini. Znalazłam kilka grzybów, z których powstawał idealny napój zdrowotny. Uwarzyłam je nad kotłem i dorzuciłam korę, liście i małe korzonki moich drzew. Nalałam do buteleczki i zakręciłam. Wzięłam jeden z noży i przycisnęłam do łapy. Szybko poruszułam ostrzem i przecięłam skórę. Polizałam ranę. Odkorkowałam butelkę i wylałam kilka kropel na cięcie. Zapiekło i uniósł się z niej czarny dym. Kiedy chłodny wiatr, nadciągający z wejścia rozwiał go, skaleczenia nie było. Postanowiłam, że zaniosę go Alphie. Eliksir cienia wyprodukowałam z wody płynącej w mojej jaskini, własnej sierści, krwi i śliny. Obrzydliwe, ale działa. Co prawda nie tak jak JA, jednak w połowie... Poszłam do jaskini Lucy, ciągle mając kaptur, a w pysku trzymając eliksiry, które miałam zamiar jej pokazać.
<Lucy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz